sobota, 8 marca 2008










Wchodzę do przydrożnej "jadłodajni" , zaglądam pod pokrywki i o matko-dziżas-kriszna-budda!!! Widzę kawałek ugotowanej kości z mięsem!!! Każę podsmażyć jeszcze trochę jakichś krojonych ogonków-skórek do tego klejący ryż, przyprawy i zjadam bodaj największą porcje mięsa podczas tej wyprawy( ani chybi ponad 200 gr. :) )
Ostatnio łapie sie na tym , że jadę i rozmyślam o jedzeniu, nie tak łatwo zdobyć coś jadalnego w górach, nawet zwyczajowa zupka z makaronem stała sie wodnista bez ziół i choćby kawałeczka mięsa i ją też trudno znaleźć. Cały poranek padało, przysłuchiwałem sie śmiechom robotnic leśnych z chatki po drugiej stronie strumienia tuz przy drodze. Wyjechałem później niż zwykle, mając w planach krótki dystans do przebycia, a spotkani wczoraj amerykanie na rowerach twierdzili, że jest "down and up " ale bez wysokich gór. Po południu mijam kopalnie węgla i teraz co jakiś czas mija mnie ciężarówka wyładowana węglem więc "czepiam" się jak trafi sie jakiś długi podjazd.
Wieczorem zjeżdżam z wysokich gór i w szarzejących dolinach staram sie znaleźć jakieś miejsce na nocleg i wtedy trafia misie niespodziewanie szczęście niepojęte czyli wspomniana porcja mięsa. Już w całkowitych ciemnościach z rozładowaną latarka rozkładam namiot w chacie tuż przy samej drodze. Leżę na materacu kontempluje błogostan związany z nieoczekiwana sytością i zastanawiam sie jaka technikę mycia przyjąć mając niecałe pół litra wody w butelce.
A może ja po prostu wypić, a może wykąpać sie w połowie szklanki(co nie raz już czyniłem, a mam na myśli kąpiel całego ciała) a resztę wypić? Leżę w tym mroku a w marzeniach słyszę odgłos płynącego strumyka. Zaraz!! Otwieram uszy... Chyba rzeczywiście coś słyszę, czyżby płynąca woda? Nie jestem pewien bo wszystko zagłusza nieustający dźwięk dzwonka na szyi jakiegoś stworzenia , które wyżera coś nieopodal. Biorę ręcznik , mydło i udaje sie w przypadkowym kierunku niewiele widząc przed sobą. Niedługo potem kłęby pary unoszą sie z mojego namydlonego ciała...

Jutro po raz kolejny dotrę do Mekongu i wracam do Tajlandii. Pomimo deszczu, zimna , ran poniesionych w upadku i marnego przygotowania przejechałem przez najpiękniejsze góry jakie widziałem.

W naszym skomplikowanym i wysublimowanym życiu jakie prowadzimy przyjemności też staja sie skomplikowane i wysublimowane i przez to trudno osiągalne. Przestajemy czerpać prawdziwą radość z tych podstawowych, "prymitywnych", organicznych, prostych rzeczy. Rozgrzewam się powoli owinięty śpiworem, czuję radość z powodu najedzenia, rozkoszuję sie świeżością ciała po kąpieli. Jakiż to ogromny paradoks ,że w moim zwykłym , nudnym życiu są to uczucia nieosiągalne..




4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Kiedy wracasz? u nas wiosna moze pobiegniesz półmaraton 30.03.?? Forma chyba jest niezła

Anonimowy pisze...

Mamcia i ja tez jesteśmy ciekawi kiedy wracasz? Bedziesz na święta? Odezwij się....

Anonimowy pisze...

Dzisiaj mija tydzień od czasu kiedy ostatnio pisałeś!!!
Telefony już się urywają, gorąca linia uruchomiona:) - więc wyjdź z buszu i odezwij się! M.

Anonimowy pisze...

czolem, pozdrowienia z Chicago przesyla teresa. Rozmawialam z siostra, bardzo sie niepokoi o ciebie.Nawiasem mowiac podala mi twoje namiary. Musze przyznac ze jestem zafascynowana - musisz to opublikowac. caluje mocno