wtorek, 12 lutego 2008

















Kolejne kilometry, kolejne dni, wesolutkie endorfiny z pelna predkoscia wpadaja w dawno zapomniane uliczki mojego mozgu z sila wzbierajacej rzeki czyszczac z brudu i smieci te dawno nieodwiedzane szlaki. To proces powolny, zauwazalny w w sposob oczywisty, kiedy porownasz dwa oddalone od siebie punkty w czasie, a jednak..
Kiedy siedze wieczorem na schodkach, podparty o sciane, z butelka wody, patrzac z nieobecnym zamysleniem jak na okolo tetni zycie mieszkancow Sajgonu, zupelnie znienacka budzi mnie dojmujace uczucie zalu. Tym wewnetrznym okiem nagle dostrzegam mglisty zarys wrot percepcji (sa rzeczy znane i rzeczy nieznane a pomiedzy nimi sa drzwi). To takie uczucie jakbym od dawna juz nie mogl uywac w pelni jakiegos zmyslu. Tak jakbym po miesiacu przykuty choroba do lozka znowu wstal i probowal uzyc blednika, to tak jakbym zaczal widziec odlegle przedmioty po pierwszym wlozeniu okularow.
Spetani codziennymi troskami przestajemy dostrzegac glebie i sens naszego zycia, nasz zmysl "orientacji" tepieje i ogranicza sie do najblizszych osobnikow. Jak lawica ryb plyniemy prosto w paszcze rekina.
Zapytam wprost, jesli nie jestes gleboko wierzaca i praktykujaca osoba to jakie jest twoje zycie duchowe? Jakich emocji, refleksji, uczuc, dostarcza ci zwykly dzien? Quo vadis? Jak czesto sprzatasz w swojej glowie? Jak czesto pochylasz sie bezinteresownie nad nieznanym czlowiekiem? Jaka jest twoja strawa duchowa i intelektualna?
Te pytania zadaje oczywiscie sobie i zal wynika z poczucia mijajacego bezpowrotnie czasu, w ktorym smak magdalenki pojawia sie bardzo dawno temu. A pozniej nastepuja tysiace pustych pozbawionych smaku dni. Mam cicha nadzieje, ze zaczynam bardziej wykorzystywac swoje zmysly...
Saigon... shit; I'm still only in Saigon wypowiada Willard w pierwszych slowach Czasu Apokalipsy. Probuje wgryzc sie w to miasto. Obchodze naokolo katedre Notre Dame probujac dostrzec cegly uszkodzone przez pociski, kontempluje cisze w meczecie Jamia, przechodze w cieniu nowoczesnych hoteli, lecz przede wszystkim probuje zajrzec w twarze ludzi. Kiedy wjezdzalem do Ho Chi Minh (oficjalna nazwa) w poludnie to 6-scio milionowe miasto okazlo sie zaskakujaco ciche i spokojne. Podejrzewam, ze to kwestia pory ale przede wszystkim trwajacego wciaz swieta Tet. Po szalenstwie i niesamowitym chlasie ostatnich dni na drodze ten spokoj i minimalny ruch podzialaly na mnie kojaco. Leniwie wtoczylem sie do miasta przystajac na chwile aby zjesc przepyszne pho. Z koniecznoisci a moze z lenistwa odszukalem turystyczne getto w ktorym latwo odnalezc jakis obskurny hotelik, a niezaprzeczalna zaleta jest bliskosc centrum. Wykorzystuje lozko aby odbyc godzinna drzemke.
Po przebudzeniu mowie do siebie w lustrze: Saigon... shit; I'm still only in Saigon :) Jestem uzalezniony od tego filmu (Apocalypse Now). Slynne zdjecie z budynkiem nieistniejacego kina Moskwa i reklama filmu wiescilo kiedys swiatu nasz stan wiojenny, wtedy jako dziecko widzialem ten film po raz pierwszy. To wtedy po raz pierwszy stanalem u wrot percepcji. To podczas tego filmu po raz pierwszy uslyszalem The Doors. Ten film uksztaltowal mnie i pokazal gdzie moge szukac. Widzialem go jeszcze kilkadziesiat razy. Nie widzac go przez kilka lat ze zdziwieniem dostrzegalem zupelnie inna historie. Z fascynacji dziecka zapatrzonego w amerykanskie helikoptery powstala z czasem fascynacja i podziw nad opowiescia drogi w gore rzeki, w glab ludzkiej swiadomosci.
Uwazny czytelnik na pewno dostrzegl juz w poprzednich tekstach tego niedorzecznego pamietnika jakie lektury towarzysza mi w tej podrozy. Zakradja sie one niewinnymi chochlikami w te odreczne notatki. Ale skoro bylo o filmie to dla mniej uwaznych podpowiem , ze po raz kolejny zanurzylem sie w "Lolicie"(ktora sama w sobie jest zbiorem odnosnikow do innych dziel), a teraz siegam do zrodel (tej rzeki :) ) i poszukuje Kutrza w powiesci "Jadro ciemnosci" Josepha Conrada czyli tak naprawde naszego kochanego Teosia Korzeniowskiego. I to ta wlasnie historia stala sie kanwa dla scenariusza "Czasu Apokalipsy".Chwilami poszukuje tez straconego czasu u tego narwanca Prousta podczytujac fragmenty tomu "W cieniu zakwitajacych dziewczat"
Saigon... shit; I'm still only in Saigon Kiedy wiec wieczorem probuje uchwycic aromat tego miasta dostrzec twarze w gestym tlumie skuterow, ktory zgestnial stukrotnie w stosunku do goracych godzin poludniowych, nie widze juz zadnych sladow amerykanskiej wojny. Nie dostrzeglem ich tez na murach Notre Dame , tym bardziej nie widac sladow koloni francuskiej z maszerujacymi legionistami, prostytutkami i palarniami opium. W wietnamskim radiu, ktore nadaje po angielsku slysze , ze Wietnam sie rozwiaja (dzieki sile i uporowi swego narodu), ale w dobie globalizacji oznacza to , ze wietnamska metropolia zaczyna przypominac kazde inne miasto na swiecie( jeden wyjatek dlaczego Mc donaldsy nazywaja sie Lotterie?) :)
Kiedys w wolnej chwili odnajde na mapie te miejsca do ktorych przecietny turysta dociera w wiecej niz 24 godziny od wyjscia z domu, a miejsca do ktorych dociera sie w tydzien stana sie celem kolejnej podrozy marzen....


Brak komentarzy: